Dr hab. Jan Sowa studiował polonistykę, psychologię i filozofię. Od 2006 r. doktor socjologii, od 2012 r. doktor habilitowany kulturoznawstwa. Zatrudniony w Katedrze Antropologii Literatury i Badań Kulturowych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Autor m.in. „Fantomowego ciała króla”. Najnowsza książka to „Inna Rzeczpospolita jest możliwa!”.
Z dr. hab. Janem Sową rozmawia dr Anna Kiejna – aktywistka środowisk kobiecych w Brukseli.
Anna Kiejna: Ostatnio głośno o panu w mediach, głównie za sprawą książki „Inna Rzeczpospolita jest możliwa!”, ale tak naprawdę jest pan naukowcem. Czym zajmuje się pan naukowo?
Jan Sowa: Interesują mnie przede wszystkim badania nad nowoczesnością, które uprawiam, łącząc refleksję socjologiczną, filozoficzną i kulturoznawczą. Zajmuję się więc nowoczesnością jako formacją społeczną, polityczną, estetyczną i kulturową oraz wewnętrzną dynamiką projektu nowoczesnego. W doktoracie (wydanym jako książka „Ciesz się, późny wnuku”) badałem modernizację polityczną – demokratyzację – w krajach postkolonialnych, a moja kolejna książka, „Fantomowe ciało króla”, to eksploracja procesów, które uruchamia nowoczesność, i procesów z nią związanych w obszarach peryferyjnych. Konkretnym przedmiotem analizy jest los I Rzeczpospolitej, jednak interesuje mnie ona jako przykład kraju peryferyjnego, który z trudem radzi sobie z nowoczesnością. Natomiast „Inna Rzeczpospolita jest możliwa!” to książka publicystyczna. Spina wątki i tematy, którymi zajmowałem się w pracy naukowej przez ostatnie 10 lat, i przedstawia je w syntetyczny, przystępny sposób.
Skąd wzięło się u pana zacięcie publicystyczne?
Oprócz tego, że każdy i każda z nas ma jakiś zawód i musi w określony sposób wykonywać związane z nim role, jesteśmy również członkami i członkiniami społeczeństwa, obywatelami i obywatelkami. Dlatego powinniśmy uczestniczyć w procesach i dyskusjach ważnych dla danego społeczeństwa czy struktury politycznej, w którą jesteśmy uwikłani. To kwestia etosu, ale nie tylko – jesteśmy fundamentalnie uwikłani w relacje z innymi ludźmi, nasza podmiotowość jest wpleciona i kształtowana przez to, co społeczne, więc czymś naturalnym powinno być nasze uczestnictwo w owych relacjach i próba ich poprawy. Dotyczy to zwłaszcza tych, którzy i które posiadają kapitał symboliczny. Wszelkie formy kapitału, w tym również wiedza, powinny podlegać jak najbardziej egalitarnej dystrybucji. Nie chodzi tylko o sprawiedliwość, ale o wspólny pożytek – w społeczeństwie równych wszystkim jest lepiej.
Czy czuje się pan blisko jakiejś opcji politycznej?
Jestem anarchistą. Proszę tego nie mylić z anarchią czy z libertarianizmem. Nie chodzi o to, żeby każdy i każda robili, co się im podoba i żeby nie było żadnych reguł wspólnego działania. Anarchizm to pewna koncepcja organizacji władzy. Traktuję ją jako dobro wspólne, wewnętrzne wobec grupy, której dotyczy. Anarchizm jest więc przeciwny transcendencji władzy – jej delegowania na odklejonych od danej grupy przedstawicieli i jej alienacji od tych, których dotyczy. Mówiąc inaczej, anarchizm to fundowanie struktur politycznych na jednym podstawowym aksjomacie: każdy i każda powinni mieć prawo do decydowania o tym, co ich dotyczy. Oczywiście chodzi o prawo proporcjonalne do liczebności, a więc o zachowanie procedur demokratycznych.
Anarchizm to najlepszy możliwy sposób rozwiązania problemu władzy we wspólnotach ludzkich. Nie jest idealny, bo idealnych rozwiązań tu nie ma – władza zawsze oznacza ograniczenia i rodzaj przymusu. Chodzi o to, żeby były to ograniczenia nakładane autonomicznie przez grupę na siebie, a nie pochodzące z zewnątrz.
„Nowoczesna Polska w nowoczesnej Europie” – tak brzmi przewodnie hasło wykładów Uniwersytetu Trzech Pokoleń. Czy pana zdaniem Polska AD 2015 to kraj nowoczesny?
Niestety nie. Nowoczesność to refleksyjne odniesienie do tego, co aktualne. Oznacza przemyślenie swojej sytuacji, jej racjonalną analizę i próbę działania na rzecz emancypacyjnej zmiany.
Posługuję się koncepcją nowoczesności zaproponowaną przez amerykańskiego filozofa Fryderyka Jamesona w książce „A Singular Modernity”. Jego zdaniem składają się na nią dwa elementy: to, co nazywa modernizacją, czyli rozwój materialnej oraz organizacyjnej bazy społeczeństwa – autostrady, banki, internet, giełda papierów wartościowych itp. – oraz modernizm, czyli zespół wartości i norm wspierających projekt emancypacyjny, a więc wspomagający dążenia jednostek i grup do przełamania tych ograniczeń, które są skonstruowane społecznie i kulturowo.
W Polsce dominuje dyskusja między liberałami i konserwatystami. Żadna z tych opcji nie jest w polskim wydaniu nowoczesna. Żadna nie odnosi się refleksyjnie do tego, co widzi wokół siebie – liberałowie są zapatrzeni w Zachód i wydaje im się, że wystarczy kopiować rozwiązania stamtąd, aby być nowoczesnym. Konserwatyści są z kolei pogrążeni w kulcie przeszłości i tradycji. Uważają, że należy szukać w nich rozwiązania dla każdego problemu. Obie strony są zainteresowane tak naprawdę tylko modernizacją, organizacyjno-infrastrukturalną bazą. Dla polskich liberałów postulaty kulturowo-światopoglądowe są nieistotne (ale co to za liberałowie, którzy nie załatwili takich spraw jak: związki partnerskie, złagodzenie polityki antynarkotykowej, faktyczny rozdział instytucji państwowych i religijnych itp.?). Polscy konserwatyści próbują natomiast rozgrywać modernizację przeciw modernizmowi zgodnie z regułą „Musimy być silni, żeby nas Bruksela nie zdominowała ze swoją cywilizacją śmierci”. Nie widzę tu nigdzie nowoczesności. Polska to kraj i społeczeństwo, które wciąż czeka na oświecenie, a tym samym na nowoczesność.
Przy okazji ostatnich wyborów samorządowych w Polsce wreszcie doszły do głosu oddolne ruchy obywatelskie, głównie w miastach. Czy możemy mówić o nowym, świadomym mieszczaństwie? Czy pociągnie to za sobą zmiany społeczne?
Cieszy mnie każdy postęp w samorządności i oddolnej organizacji, aczkolwiek nie podzielam mesjanizmu mieszczaństwa, który uprawiają w Polsce na przykład Agata Bielik-Robson czy Cezary Michalski.
Aktywizacja mieszczaństwa wynika z zagrożenia jego własnych interesów, a nie z altruistycznego oświecenia. Dopóki czyściciele kamienic wyrzucali na bruk ludzi biednych, brutalnie eliminując sprzeciwiające się temu jednostki (spalenie Jolanty Brzeskiej żywcem w lesie pod Warszawą), mieszczaństwo i klasa średnia nieszczególnie się tym przejmowały. Natomiast gdy reprywatyzacja i bezwzględna deweloperka zaczęła niszczyć centra miast, gdy zamyka się szkoły i parki w imię świętej własności prywatnej czy klasowego przywileju (budowa luksusowych apartamentowców), gdy jeżdżenie rowerem po centrach miast stało się gehenną na skutek ich zatkania przez samochody – klasa średnia ruszyła do działania. Przekształci ona polskie społeczeństwo, ale w sposób zgodny z własnymi wyobrażeniami i potrzebami. Nie przyniesie to ze sobą przemiany o uniwersalnej wartości.
Tylko poprzez samoorganizację i aktywną walkę na rzecz własnych interesów można coś osiągnąć, co dobrze ilustruje historia zachodnich społeczeństw – państwa opiekuńczego nikt nikomu nie dał, nie załatwili go krytyczni mieszczańscy intelektualiści. Zostało ono wywalczone przez lata oporu pracowników i ich konfrontacji, czasem krwawej, z siłami prywatnymi i państwowymi. Jeśli coś ma się zmienić, trzeba się samoorganizować i walczyć o zmianę – w miejscu pracy, w miejscu zamieszkania, w instytucjach publicznych i prywatnych.
W 2004 r. ruszyła masowa emigracja głównie młodych Polaków, często po studiach lub w ich trakcie. Z kraju o polskiej specyficznej strukturze społeczeństwa posarmackiego młodzi wyjechali do krajów, gdzie debacie politycznej ton nadaje wykształcone od wieków mieszczaństwo. Czy pana zdaniem jest szansa, że – jeśli emigranci wrócą do Polski – nabyta świadomość, iż niekoniecznie rządzą „elyty” / „panowie” pomoże zmienić rodzime wzorce?
Osobiście nie wierzę w falę powrotów – ani teraz, ani za 10 czy 20 lat. Bo niby po co wracać? Ja sam z Polski nie wyjechałem, jak na razie, ale doskonale rozumiem tych, którzy i które to zrobili. Dyskusje w mediach, gdzie publikowane są listy emigrantów i emigrantek, wskazują, że nie kwapią się oni do powrotu i za granicą jest im lepiej niż w Polsce. Natomiast dużo w polskim społeczeństwie zmienia coraz bardziej intensywny kontakt Polaków i Polek ze światem, na przykład program ERASMUS, w ramach którego znakomita większość studentów i studentek spędza jakiś czas na Zachodzie (a w Polsce studiuje dzisiaj 50 proc. młodych ludzi z każdego rocznika). Widzą, że są miejsca na świecie, całkiem blisko Polski, gdzie ludzie potrafią rozwiązywać podstawowe problemy dotyczące np. komunikacji publicznej, dostępu do kultury czy kształtowania tkanki miejskiej. Ale doświadczają również innego, mniej hierarchicznego społeczeństwa, gdzie dystans dzielący przeciętnego obywatela i obywatelkę od władzy i elit nie jest tak wielki, jak w Polsce, a owe elity nie są tak egoistyczne i cyniczne. Nie jestem, jak napisałem, zwolennikiem modernizacji imitacyjnej, bez wątpienia jednak od innych społeczeństw można czerpać inspirację. Nie chodzi o konkretne rozwiązania, bo te powinny zawsze pasować do rzeczywistości, w której mają funkcjonować. Chodzi o świadomość, że świat i życie w nim może wyglądać inaczej.
Dlaczego książka „Fantomowe ciało króla” zrobiła taką furorę? Czy poruszył pan jakąś czułą strunę?
Książka ta jest odczytywana w Polsce jako książka przede wszystkim o Polsce, a w Polsce zainteresowanie Polską jest zawsze żywe i aktualne. Jest ono o wiele większe niż zainteresowanie sprawami uniwersalnymi. Jest to jeden z defektów kondycji peryferyjnej – dyskurs centrum ma w siebie wpisany silny uniwersalizm, a peryferia pozostają beznadziejnie pogrążone w roztrząsaniu swoich partykularyzmów, lubują się w tym, bo pełni to funkcję kompensacyjną wobec poczucia braku docenienia i zainteresowania ze strony centrum. „Fantomowe ciało króla” jest książką przede wszystkim o peryferyjnej kondycji w obrębie nowoczesności, a nie o Polsce; jednak dla większości Polaków i Polek jest o Polsce.
Druga sprawa: „Fantomowe ciało króla” proponuje krzyżowe połączenie tematów i metod, które bardzo rzadko się w naszej humanistyce spotykały – badania genealogii polskiego społeczeństwa i jego norm kulturowych przy pomocy narzędzi teorii krytycznej, głównie związanych z marksizmem: materialistycznej historii gospodarczej, koncepcji hegemonii, teorii systemów-światów, teorii zależności, psychoanalizy lacanowskiej, teorii postkolonialnej itp. Najwyraźniej jest grupa osób, które uważają – jak ja – że to połączenie daje ciekawe rezultaty i pozwala powiedzieć na temat naszej współczesnej kondycji i jej źródeł coś, czego nie wychwytują inne narracje.
Pana wykład w ramach Uniwersytetu Trzech Pokoleń już w nowym roku szkolnym, 12 września. Z pewnością nie obędzie się także bez pytań o nową książkę. Czy może pan zdradzić, o czym opowie pan uczestnikom wykładu?
Książka „Inna Rzeczpospolita jest możliwa!” już w samym tytule odwołuje się do dwóch elementów: jest przechwyceniem znanego hasła antyglobalistów „Inny świat jest możliwy” i odnosi je do rzeczywistości w Polsce. Natomiast Rzeczpospolita to inna nazwa na „dobro wspólne” (rzecz – coś, jakieś dobro; pospolita – powszechna, przynależąca do każdego i każdej, czyli wspólna).
W książce proponuję wyjście poza jałowe spory między liberałami a konserwatystami i sięgnięcie do inspirującego wydarzenia z naszej historii, jakim była pierwsza Solidarność (lata 1980–1981). Był to szczyt nowoczesności polskiego społeczeństwa, które właściwie jeden jedyny raz w swojej historii odniosło się wtedy refleksyjnie i krytycznie do tego, co było w nim wówczas aktualne (reżim PRL) i zaproponowało autonomiczne, adekwatne do sytuacji rozwiązania. Nie chodziło wcale o wprowadzenie kapitalizmu i wolnego rynku. Propozycje Solidarności z tamtego czasu koncentrowały się na uspołecznieniu. To właśnie ono, a nie prywatyzacja, miało być rozwiązaniem problemów wynikających wtedy z upaństwowienia.
Program Solidarności z lat 1980–1981 pozostaje wciąż w wielu wymiarach aktualny i dobrze da się przetłumaczyć na zainteresowanie dobrami wspólnymi czy też „tym, co wspólne” (fr. le commun). Jest to jeden z ważniejszych tematów współczesnej krytycznej humanistyki i myśli społecznej. Nie chodzi mi jednak o to, żeby literalnie kopiować propozycje Solidarności, ale przede wszystkim, aby powtórzyć jej krytyczną aktualność – a więc właśnie nowoczesność – i refleksyjnie odnieść się do rzeczywistości, jaka otacza nas dzisiaj w Polsce, wypracowując adekwatne do niej strategie działania. I o tym opowiem państwu we wrześniu.
Dziękuję za rozmowę.
Wykład dr. hab. Jana Sowy w ramach Uniwersytetu Trzech Pokoleń odbędzie się 12 września 2015 r. w Domu Łódzkim, square Marie-Louise 2. Zapraszamy!
You must be logged in to post a comment.